Jak to działa
3.5 2 1533 0
05.09.2018

Castlevania: Harmony of Dissonance - Recenzja

Po roku i kilku miesiącach po wydaniu Circle of The Moon, Koji Igarashi dostarczył do graczy tytuł Castlevania: Harmony of Dissonance. Patrząc na dzisiejsze mega serie, to widać, że rok to zdecydowanie za mało, aby stworzyć co najmniej dobrą kontynuację, jednak Konami nie zatrzymywało się i rok za rokiem otrzymywaliśmy nową odsłonę. Czy była to dobra decyzja?

Okazało się, że tak. Rok dla tamtejszej branży growej był zdecydowanie bardziej intensywny i zmienny niż nasz obecny, co pokazywało wiele gier, do których Castlevania również należała.

Akcja Harmony of Dissonance rozgrywa się 50 lat po wydarzeniach z Simon's Quest, co pozwoliło czytelnie nakreślić fabułę. Przedstawia ona historię Juste Belmont, która po szkoleniu związanym z przejęciem Vampire Killer odkrywa, że jej przyjaciółka z dzieciństwa, Lydie Erlanger, została porwana i jest trzymana w tajemniczym zamku. Juste i jej przyjaciel, Maxim Kischine wyruszają do zamku, aby ją uratować.

Często eksploracja zamku będzie przerywana różnymi dialogami i scenami, a sama gra obfituje w ciekawy zwrot akcji, czyniąc fabułę całkiem niezłą.

Dzięki poznawaniu konsoli przez twórców, ruchy bohaterki stały się płynniejsze, walka bardziej satysfakcjonująca, a rozgrywka stała się łatwiejsza od poprzednika.

Circle of The Moon wyróżniał się na tle innych części unikalną mechaniką związaną z kartami. Harmonia dysonansu nie bawi się odtwórczość i dostarcza własny system, jakim są magiczne księgi.
Sprawiają one, że wszystkie klasyczne i znane bronie poboczne, jakie będziemy mieli okazję zdobyć, możemy zmodyfikować wybierając daną księgę i używając broni na wiele różnych ciekawych sposobów, na które nie pozwalały poprzednie odsłony np. Jeśli będziemy mieć wyekwipowany zawsze powracający do nas krzyż, to używając księgi ognia zamieniamy go w przywoływacza dwóch ognistych smoków, które same atakują wrogów niszczycielską siłą, pozostawiając nas przy tym niewrażliwymi na ataki.
To moja ulubiona kombinacja, ale jest ich naprawdę wiele i każdy może skomponować własny atak, który będzie mu odpowiadać. Ataki zasilane są maną, zwiększającą się co każdy poziom i uzupełnianą automatycznie lub miksturami.
Podstawowe bronie możemy oczywiście zasilać zdobytymi podczas gry sercami, ale dzięki zaklęciom schodzą one na drugi plan.
Gameboy Advance dopiero się rozgrzewał

Podążając ze schematem Symphony of The Night, będziemy przemierzać ogromny, otwarty zamek zgodnie ze wzorem MetroidVanii
, więc nie zabrakło tu reliktów, czyli specjalnych przedmiotów, które dodają nam takie specjalne umiejętności, jak podwójny skok czy wślizg. Ze względu na to, że gramy Belmontem, to towarzyszy nam nasz nieodzowny Vampire Killer, którego nie możemy wymienić na żadną inną broń. Możemy za to zmieniać resztę naszego ekwipunku, jak na przykład pancerze, co sprawia, że eksploracja nas nie nuży i nie polega tylko na maksowaniu życia i many, a sama w sobie wypada lepiej niż w Circle of The Moon. Dodatkowo, jeśli będziemy naprawdę mocno eksplorować zamek, to będziemy mogli uzyskać najlepsze zakończenie, co ma więcej sensu niż w Simon's Quest i wygląda podobnie jak w Symfonii Nocy.

Wróciła też fizyka bicza, co uszczęśliwi fanów Super Castlevanii IV, czyli znaczną większość osób zaznajomionych z serią.

"Destiny calls you to hunt for all eternity."

Graficznie tytuł pokazuje, że twórcy nie stali w miejscu i rozwijali swoje możliwości w Gameboy Advance.
Pojawiło się kilka ciekawych efektów 3D, takich jak ruchome niebo, "cienie" podążające za bohaterką na zwór SOTH czy ogólne zwiększenie detali. Wszystko stało się również delikatnie większe, co może kojarzyć się z np. Rondo of Blood.
Cała gra stała się jaśniejsza, co nie wyszło jej na złe i dalej utrzymuje gęsty, charakterystyczny klimat.

Pomaga w tym także kilka utworów z ścieżki dźwiękowej. Piszę kilka, ponieważ nie każdy utwór twórcom wyszedł, ale soundtrack ma swoje momenty. Jest też bardzo krótki, co dziwi jeszcze bardziej, ze względu na długość muzyki w CoTM, która też była mała i zwracano na to uwagę w recenzjach.

Poziom trudności znacznie spadł względem poprzedniej części, na co wpłynęło kilka czynników, takich jak o wiele słabsi bossowie, którzy mimo niezłego wyglądu nie stanowią większego wyzwania oraz przede wszystkim sklep, w którym to możemy uzbroić się w ogromne zapasy mikstur, które znacznie ułatwiają nasze zmagania. Potwory posiadają wachlarz ruchów, których powinniśmy się nauczyć, co nieznacznie zwiększa wyzwanie i czujność.
"We shall meet again, son of Belmont!"

Podczas naszej przygody trafiamy do alternatywnej wersji zamku
, który stanowi ekwiwalent odwróconego zamku z hitu z 97. W nim to spotkamy silniejszych bossów i przeciwników (ale bez szaleństw), a cały wygląd fortecy jest mroczniejszy. Często będziemy zmuszeni do odwiedzania znanych już lokacji, co nie jest wielką nowością, ale twórcy położyli na to większy nacisk niż uprzednio.
W inspiracji popełniono niestety jeden krok za daleko, sprawiając, że uniki są szybsze od zwykłego chodzenia, co kończy się "szuraniem", a nie przechodzeniem gry.

Design lokacji przypomina SOTH, jednak stawiają na o wiele bardziej jaśniejsze tony, przez co mają swój unikalny styl. Potwory z kolei chylą się wyglądem ku Bloodlines czy Circle of The Moon, a tytuł dodaje też wiele od siebie.
Ich animacje oraz bohaterki nie są na najwyższym możliwym poziomie, ale i tak twórcy w ciągu roku popełnili spory postęp.
Uważam jednak, że twórcy mogli powinni zauważyć, że Juste jest kobietą i zastanowić się nad dawaniem jej męskiego głosu. Tak, są to same jęki, ale prezentuje się do dość dziwnie, gdy za każdym włączeniem menu ze statystykami wita nas portret głównej BOHATERKI. Nie wiem, czy kobiety w Japonii mają niskie głosy, ale element ten utrzymywał się w serii jeszcze trochę, ale na szczęście nie tak długo, jak skok bez możliwości ruchu. Co do ruchu, to pozostał wślizg Nathana, ale nie ma już skoku w tył (którego przydatność była i tak niska), co zrekompensował nam atak z góry, który jest niesamowicie efektowny.

Wszystkie zamachnięcia biczem, zebranie potężnego ekwipunku i odnalezienie wszystkich sekretów zajmuje ok. 10 godz, co jest solidną liczbą, a żadna minuta w grze nie będzie sztucznie wydłużona. Oprócz tego, zastaje nam zaoferowany tryb Boss Rush, który jest w serii od dawna, jednak nie wspominałem o nim, ponieważ rzadko z niego korzystam. Możemy też przejść grę ponownie przyjacielem Juste, który przypomina stylem Richtera z SOTH, czyli nie możemy awansować na wyższe poziomy, zbierać sprzętu czy innych nowinek. Rozgrywka wtedy chyli się bardziej w stronę klasycznych odsłon.
Dodatkową atrakcją jest dekorowanie jednego z pokoi w grze meblami, które kolekcjonujemy w czasie gry.

Podsumowując, Harmony of Dissonance to kapitalna odsłona serii, która popełnia kolejny krok do przodu, pozwalając na potknięcia, które w przyszłości będą eliminowane.
3.5 (głosów: 2)
Art napisany przez LiquidSnake

Zaloguj się, aby zobaczyć komentarze

Gorące artykuły
Miejsce Nazwa gry i tytuł artykułu Kategoria Autor Rodzaj
1

Momio Najsłodsza gra w internecie!

Poradnik Sanderka23
2

Pogrywamy kucharzem nieudacznikiem czyli recenzja cooking simulator 2019

Recenzja adrianos253
3

World of Tanks Gra o czołgach czy coś więcej ?

Recenzja Kapcio
4

World of Tanks E50M - Nie kompletny ideał

Poradnik ChUcKxPoMpA
5

3 najlepsze gry bijatyki

Poradnik Jakacz
6

Battlefield 4 (B2P) Recenzja-Battlefield 4

Recenzja Trykpiarz
7

Star Stable Kucyk Jorvik - stary i nowy model.

Recenzja Yellow :3
8

League of Legends Jak gankować linie - Czym grać

Poradnik Davi69
9

Przedśmiertna drgawka. Recenzja Medal of Honor (2010)

Recenzja Tybero
10

Warface Złote bronie - marzenie każdego gracza Warface

Recenzja Bananek2012
Chat